Patrząc na listę reżyserów odpowiedzialnych za film, można by się spodziewać, że na ekranie zobaczymy obraz miasta pełnego kontrastów i społecznych podziałów. Nic z tego - "Rio, I Love You"
W dziesięciu krótkich nowelach twórcom "Rio, I Love You" udało się pokazać wszystko to, co najpiękniejsze w Rio de Janeiro - Copacabanę i Pomnik Chrystusa Odkupiciela, Głowę Cukru, rozległe deptaki i urokliwe uliczki. Jest nocne życie tętniące w rytm muzyki, piękne kobiety i cała masa śniadych przystojniaków. Bo "Rio..." przypomina ożywioną broszurę reklamową przygotowaną przez biuro podróży. Na kredowym papierze lśnią fotografie najpiękniejszych fragmentów miasta, a gdyby potrzeć ekran - zapewne moglibyśmy poczuć jego zapach, jak w próbkach perfum dołączanych do kolorowych kobiecych pism.
Wśród autorów filmu aż roi się od "dużych" nazwisk - jest tu i Paolo Sorrentino, i Stephan Elliott, są Brazyliczycy Fernando Meirelles i José Padilha, Im Sang-soo i Guillermo Arriaga. Każdy opowiada inaczej, ale tylko niektórym udaje się odcisnąć na krótkiej nowelce swoje reżyserskie piętno. Sorrentino z wdziękiem snuje historię starego, bogatego architekta i jego dużo młodszej żony, a Im Sang-soo puszcza do widza oko, rysując wizję Rio jako miasta zamieszkałego przez wampiry.
Jednak większość reżyserów przechodzi obok opowiadanych przez siebie historii. Nie zawsze jest to ich wina - w krótkich nowelach nie ma czasu, by przedstawić swoich bohaterów i narzucić opowieści własny ton. Kolejni autorzy sięgają więc po przegadane dialogi, by jak najszybciej wprowadzić nas w świat swych postaci (nowela o jednorękim bokserze) albo też pośpiesznie domykają narracyjne klamerki tak, by wyszła im zgrabna filmowa dykteryjka (historia gwiazdora granego przez Ryana Kwantena z "Czystej krwi").
Americas Film Conservancy
Conspiração Filmes
Ever So Close
Empyrean Pictures
Bossa Nova Films
Riofilme
Patrząc na listę reżyserów odpowiedzialnych za film (choćby Padilhi znanego z mocnych "Elitarnych"), można by się spodziewać, że na ekranie zobaczymy obraz miasta pełnego kontrastów i społecznych podziałów. Nic z tego - "Rio, I Love You" okazuje się filmową laurką: wycyzelowaną, świadomie czarującą, ale pozbawioną życia. Dziesięć historii o miłości i mieście składają się w opowiastkę gładką i bezbolesną, ale natychmiast ulatującą z pamięci.
"Rio, I Love You" jest też - co naturalne - filmem eklektycznym. Eksperymentalna nowela Fernando Meirellesa próbującego uchwycić rytm życia Rio de Janeiro towarzyszy tu teledyskowemu melodramatowi Johna Turturro, a ironiczne nowele Paolo Sorrentino i Im Sang-soo sąsiadują z sentymentalnymi obrazkami o miłości rodzącej się w słonecznym mieście. Wspólnym mianownikiem jest, niestety, kicz i skłonność do banału. Bo pocztówkowe "Rio..." od początku tworzone było na zamówienie jako reklamowy folder złożony z ożywionych obrazów. Błyszczący, ale martwy.
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu